Rzeka.
Skąpana w strugach majowego deszczu.
Lubił nad nią przesiadywać – zwłaszcza w deszczu – można wtedy było, bez skrępowania większego innymi, rozkoszować się jej dziwnym, spokojnym urokiem. Zazwyczaj była spokojna – choć też pamięta, jak jeszcze nie tak dawno lubiła skąpać sobą betonowe nabrzeża.
Znał ją od dzieciństwa. Niewiele się zmieniła przez ten czas – była mu dobrze znana, więc chyba dlatego ją tak lubił. Pozornie niezmienna, cicha, spokojna. Choć jednak zmienna w swojej istocie – Panta Rhei. Wszystko płynie w końcu.
Nierozerwanym elementem jej w tym miejscu był Nawigator – rzadko się przemieszczał – raz, dwa razy do roku może. Gościła także innych, wielu różnych, ze wszystkich stron świata przygnanych. Była też Ładoga – choć ta zmieniła swoje położenie, na drugą stronę powędrowała cumować. Były także mniejsze promiki. Kiedyś nawet płyną taką łajbką, z Babcią jak był dzieckiem jeszcze – było to jedno z niewielu wspomnień, które kojarzył dość wyraźnie z tamtych lat. Zdecydowanie to jedno z tych dobrych wspomnień.
Czas płynie nieubłaganie. Tak jak ta rzeka, miał swój własny nurt. Zazwyczaj spokojny, niezauważalny niemalże – jednak konsekwentnie dążący do celu. To jeden z nielicznych sposobów, aby obserwować te zmiany, aby je sobie uświadomić dobitnie. Z deszczem było podobnie – kap, kap, kap. Miarowo rozbijały się krople wody padające z nieba o taflę, wzbudzając ją, nadając wibracji – innej formy, ciekawszej od normalnej.
Były także żurawie – niegdyś symbol miasta portowego, teraz co jedynie ładnie oświetlona atrakcja. Jednak były – i to się liczyło. Filary trasy zamkowej też się cyklicznie zmieniały – miejska galeria sztuki bez domu. I to nie takiej złej sztuki – z pomysłem, czasem z przekąsem, kreatywnej i w ramach dopuszczalnej moralności wyzwolonej na pewno.
Ona, ta rzeka, zdawała się niezmienna – kiedy wszystko wokoło się zmieniało. Czy na lepsze? Czy na gorszę? Trudno osądzić. Znał też historie z czasów, kiedy ta rzeka należała do innych właścicieli. Choć zatarł je już czas. Historia tworzyła się na nowo w końcu – i tak w kółko. Niekończący się, płynący cykl swoim własnym torem, kołem będący.
Pozornie bez znaczenia – jednak sam w sobie będący jedynym sensem, On nadawał wszystkiemu tempa. Tej wodzie w rzece, kroplą deszczu, życiu, człowiekowi – czy potrzebnie? O tym nawet nie ma co z nim polemizować. Choć bywał względny, a przez to mało obiektywny. Wszak zależał od innych czynników. Czas jest jedynie wypadkową, pochodną można by rzec – nie zagłębiwszy się w szczegóły. Można było go mierzyć, ale badać jego istoty już niezbyt.
Wracając do rzeki naszej. Choć mętna była niestety, to swoją pamięć miała. Widziała już wiele, dawała życie, ale i też zabierała. Wzburzała się, opadała i cofać też się umiała. Ciekawa ta rzeka, jak osobny, niezauważalny własny byt żyjący – obok innych. Swoje tajemnice też zapewne skrywała. Bo taka rzeka, to jak człowiek jest – wiele można się od niej dowiedzieć, o sobie, o innych, o niej samej, ale i także innych rzekach. Należy się jedynie wsłuchać w cichy, niemrawy szelest. Potrafiła mówić, a naprawdę miała o czym. Tyle, co ona doświadczyła, to nie wielu mogło sobie nawet wyobrazić, a co dopiero się licytować z nią. Była także domem dla wielu istot. Czasem nawet dziwnych, jak na nią – bo i piranie potrafiły się zdarzyć podobno. Choć wiadomo, to nie jej rodzone dzieci były – tylko na siłę, przez przykaz innych, ich ignorancję narzucone do adopcji.
Nic nikomu nie zawiniła, a jednak tak przez wielu pogardzana była. Niezrozumiana, kiedy robiła się nieprzyjazna. Nawet gnębiona, wykorzystywana, truta i wygryzana. Niekiedy nietolerowana, zmieniana na siłę, obwiniana. Zmrożona też bywała, łamana wtedy na siłe.
Jednak dalej była przyjazna. Bo to dobra rzeka jest.